Zawsze jest winna matka
Źle ubrała dziecko na dwór – winna. Dziecko rzuca się na podłodze w sklepie, chociaż inni i tak nie znają kontekstu – winna (bo jak mogła do tego dopuścić). Wychodzi późno z pracy i odbiera dziecko z przedszkola jako ostatnia – winna. Chce wrócić do pracy i dlatego posyła dziecko do żłobka – winna (bo myśli egoistycznie). Dziecko ma problem w szkole albo jest chore – to wina matki (bo pewnie coś zaniedbała). Gdy dziecko źle się uczy lub źle się zachowuje, to też wiadomo, czyja to wina. Choćbyśmy starały się z całych sił, i tak nie unikniemy poczucia winy ani społecznej krytyki.
Ludzie, nie znając kontekstu ani przyczyny, wyrabiają sobie zdanie na podstawie dosłownie kilku wypowiedzianych słów lub sytuacji zaobserwowanej jednym okiem. Polacy są mistrzami w zajmowaniu się czyimś życiem – tylko nie swoim.
Tatuś jak dziecko?
Mimo że walczymy o równouprawnienie, to kobiety wciąż bardziej obrywają. Mężczyzna nadal ma łatwiej, np. gdy nie założy dziecku czapeczki i będzie ono ubrane niestosownie do pogody. Przedstawiamy wtedy tatusia jako nieporadnego, jest więc usprawiedliwiany a dziecko traktowane jako to biedne, słodkie i bezbronne, któremu trzeba pomóc. Nie mówię już o tym, że samo wyjście na spacer stawia mężczyznę w oczach innych osób jako wspaniałego ojca, przy którym miękną kobietom kolana…
Nie wiem, jak to jest, bo mój mąż pomaga mi od samego początku, tj. od narodzin Wika. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej. (A gdyby tak było, to nie wróżyłabym długiej przyszłości mojemu związkowi). Byliśmy w mieście sami, więc musieliśmy wspólnie radzić sobie z opieką i pracą i tak żonglować zadaniami, aby jedno z nas mogło realizować swoje plany. Wiem, że niektóre kobiety mają problem z tym, aby egzekwować od partnera np. wykąpania dziecka, bo one zrobią to lepiej. Jednak im dłużej kobieta odsuwa mężczyznę od obowiązków i opieki nad dzieckiem, tym trudniej jej oddać to pole. Później może to być jeszcze trudniejsze, bo facet nie doceni, tylko będzie krytykować, że on zrobiłby to lepiej.
„Nauczyłaś to teraz – masz”
To klasyczne zachowania, o których opowiadają mi znajome, a ja od samego słuchania dostaję alergii. Facet jest nauczony, że skoro robiła to jego matka, to żona powinna robić to samo. A tak nie jest, bo pochodzimy z różnych rodzin i środowisk, każdy z nas jest inny… Więc takiego mężczyznę trzeba zaprowadzić na kozetkę do psychologa lub zostawić samego na weekend z dziećmi i wszystkimi obowiązkami (w tygodniu są otwarte przedszkola i szkoły, więc nie odczuje zmęczenia), a samej wyjechać.
Nie ma recepty na bycie matką. To sprawa osobista. Serio, każda z nas chce wypełnić ten obowiązek najlepiej jak potrafi, a wiąże się to też z tym, że popełniamy błędy – dzięki nim rozwijamy się i zmieniamy. Mamy prawo mieć wątpliwości lub zrobić coś nie tak. I mówię to jako mama, która czasami ma dosyć i której zdarza się zjeść coś w McDonaldzie albo włączyć dziecku bajkę.
Jeżeli ktoś próbuje podkreślić Twoje niepowodzenia, prosto w twarz mówi Ci, że robisz dobrze, a za plecami: „ja bym zrobił(-a) inaczej”, lub twierdzi, że jesteś nieidealną matką – radzę tej osobie kupić maść na ból dupy. I to najlepiej podwójne opakowanie 😉
Miron Picardon
1 kwietnia 2017 @ 22:16
Masz sporo racji, ale tylko sporo. Zapewne domyślasz się, że wobec tego nie masz jej całkowicie. W czym się nie zgadzam? Młodzi ludzie nie lubią kiedy im próbujesz pomóc. Oooo to prawda – wiele zależy od tego jak się próbuje pomóc. Niemniej nie lubią. Dbałość o dziecko to nie dążenie do perfekcji, to raczej szkoła pokory – tak, to zrobiłam źle i tamto, a to zrobiłam zbyt pospiesznie, nieładnie, nierzetelnie czy byle jak itp i itd. To szkoła konsekwencji – postanawiasz to poprawić, zmienić, nie powtarzać błędów. Nadrzędnym dobrem do którego zmierzasz to bezpieczeństwo maleństwa, jego zdrowie i rozwijanie jego zdolności poznawczych, po to aby jak najszybciej opanowało sztukę wyciągania wniosków, czyli myślenie. I tu się pewnie zgadzamy.
Powrócę zatem do tych przykładowych frytek. Mnie osobiście bulwersują nawet takie pojedyncze „wpadki” jak te frytki. Ale przecież nie tylko frytki są naprawdę bardzo szkodliwe. Jest cała gama niemal trujących paskudztw, które tak ochoczo bywają podawane dzieciom przez mamy, ojców, dziadków i kogo tam jeszcze.
Jest dzisiaj naprawdę przeogromna ilość wszelkiej maści wynalazków przeznaczonych do zabawiania czy do zajmowania czasu dzieciom. Pytanie 1. Jaką wartością dla mnie jest moje dziecko? Pytanie retoryczne. No to po jakiego groma podaję dziecku cokolwiek, co prędzej doprowadzi do szkody niż pożytku? Własnemu dziecku? Tak właśnie zostałem wychowany – moi rodzice nauczyli mnie myśleć, szukać lepszych niż moje pomysłów. Nie zawsze, ale tam, gdzie wiedziałem, że nie dopisuję, jak najbardziej. Nauczyli mnie samodzielności, zaradności (czyli świadomości, że od mojego działania wiele zależy). A potem juz poszło, z górki.
Kiedy zatem byłem w wieku do ożenka i urodziły nam się dzieci, starałem się przede wszystkim dbać o rodzinę, wspierać żonę – tak drogie czytelniczki; wspierać.
Tu mała dygresja: W małżeństwie ważną rolą jest partnertstwo ale w ograniczonym zakresie. Ponieważ są działania, które lepiej wykona kobieta i są działania które lepiej wykona mężczyzna. Nie zawsze kobietę zastąpi mężczyzna i odwrotnie. W rodzinie występuje hierachiczność oparta jednakże na miłości. To proste wódz jest tylko jeden. Niemniej ów wódz nie może być terrorystą, tyranem czy dogmatykiem, a raczej strategiem o szerokich horyzontach zaufanym, chętnym do wspierania, otwartym na propozycje żony, zaś żona nie może być niewolnicą, oprtunistką czy buntowniczką lecz współpracownikiem godnym zaufania, mediatorem czy doradcą.
Jak traktowaliśmy nasze dzieci? Jak największy skarb. Sami mogliśmy nie dospać, padać ze zmęczenia, nie dojeść lub zjeść byle co ale dzieciaki? Dostawały zawsze, pokreślam – zawsze – to, co w tamtym czasie było dla nich NAJ. Zatem jedzenie wartościowe, zdrowe, napoje niegazowane bez chemii i dodatków, słodycze w umiarkowanej ilości. Co ciekawe nasze dzieci np: nie pijały coca-coli czy pepsi, fanty, sprita. Nie jadała chipsów, kupnych frytek, fast foodów. A my tak planowaliśmy rózne zajęcia aby dla naszych dzieci było jak najwięcej czasu. Nie mieliśmy długo samochodu, bardzo dużo czasu dzieci spędzały z nami na świeżym powietrzu, unikaliśmy ogłupiających rozrywek, bardzo dużo opowiadaliśmy dzieciom ciekawych historii, dużo im czytaliśmy, bawiliśmy się z nimi a to w pociąg, a to w teatr.. I broniliśmy się przed czymś, co dzisiaj jest na porządku dziennym – nie mam czasu.
A mieliśmy o wiele mniej, co nie znaczy, że żyliśmy gorzej, o nie.
A co widzimy dzisiaj? Masakra, całe tabuny rodzin z dziećmi zamiast do lasu, pędzą do galerii, zamiast dzieciom poczytać, poopowiadać, pokazać kupują na imieniny, urodziny i grom wie z jakiej okazji komórki, smartfony i laptopy. Zajadają z tymi dzieciakami obrzydliwe fastfoody, albo kiedy już wyjadą nad wodę, to co robią? grilują, piwkują i bardzo dobrze się bawią. Dorośli, matki i ojcowie.
Z całą pewnością masz wiele racji ale ja osobiście wzdragam się kiedy widzę eksperymentujących rodziców na własnych dzieciach, bo przecież nie mają czasu. To jest niestety żałosne. I nie twierdzę, że wszyscy ale zdecydowana większość tak własnie żyje. Cóż zwrócenie uwagi, nawet najbardziej delikatna formą sugestii niestety zostanie odebranie jak wtargnięcie w cudze życie. Ja o tym wiem dlatego nie zwracam nikomu uwagi, odwracam się, udaję, że niczego nie zauważam. Ale wiem też, że kiedy w mojej obecności stanie się coś złego, tragicznego, będę pierwszą osobą do oskarżenia o to, że niczego nie zrobiłem.
I tak kształtują się dwa światy – jeden w szaleństwie konsumpcjonizmu, drugi w totalnym odczuleniu. I co ty na to?
CzarnaSowa
27 marca 2017 @ 13:52
To ostatnie zdanie podoba mi się najbardziej!!!! Życiowy wpis, sama prawda 🙂
Ania Kalemba
22 marca 2017 @ 12:32
Bardzo zdrowe podejście 🙂 Jak będzie mi dane być Mamą to też tak będę robić 🙂
Anna Byczek
22 marca 2017 @ 12:29
Ahhh, strasznie krzywdzące jest takie podejście i bardzo przykre, że niestety jest to dość POWSZECHNE podejście. W ogóle zrzucanie wszystkiego – obowiązków, konsekwencji, winy na matkę. Robienie z facetów nieporadnych, nieprzystosowanych do życia rodzinnego, bez wystarczających umiejętności. No i używanie określenia „mój mąż pomaga mi przy wychowaniu dziecka” (tak jak „mój mąż pomaga mi w domowych obowiązkach”) – pomaga? Przecież to jest zadanie dla obojgu.