Czy wielozadaniowość jest trendy?
Wróciłam z wakacji i zaczął się czas planowania i nudnej rzeczywistości, którą muszę jakoś okiełznać, żeby nie oszaleć z nadmiaru domowych obowiązków.
Chodzę, snuję się po domu, szukam miejsca, gdzie mogłabym choć przez chwilę zebrać myśli. W głowie krążą mi myśli o nadmiarze zadań: posprzątać, zrobić obiad, odpowiedzieć na maile, zrobić projekt… Staram się ogarnąć wszystko, przecież dam radę – myślę.
Zbyt długa lista TO DO
No dobrze, wylałam już swoje żale, teraz czas wziąć się do pracy.Od czego by tu zacząć…. Odpisać na maile. Droga pani, w nawiązaniu do rozmowy telefonicznej wysyłam cennik…’ O cholera, woda kipi z garnka….Uff, zdążyłam w porę . Na czym skończyłam? A tak, mail. …wysyłam cennik z ofertą.
– Łełełe! – słyszę w tle. Szybko biegnę do pokoju Adasia. Głaszczę po główce. Jest! Zasypia!Mam jeszcze chwilę na skończenie maila. Na czym to stanęło? A tak – cennik.
Matko, przypomniało mi się, że muszę pilnie wysłać projekt, który był „na wczoraj”. Mail poczeka. Włączam program graficzny i poprawiam ostatnie błędy.
Dryń, dryń! – dzwoni mama.
– Mamo, nie mogę teraz rozmawiać, pracuję. Oddzwonię później.
– Kochanie, wiesz, widziałam tam fajną sukienkę, która by ci pasowała…
– Mamo, nie mogę rozmawiać – przerywam.
AAAA! Czuję, że zaraz eksploduję .Oszaleć można.Czy uda mi się chociaż coś dzisiaj skończyć? – pytam siebie z wściekłością.
Wiele rozpoczętych spraw, a żadna nie zakończona. Nie wynika to z mojego braku organizacji, pewnie za dużo biorę na siebie. Przecież byłoby zdrowiej dla mnie i dla rodziny, gdybym podzieliła wszystkie zadania na małe części. Pewnie, można, ale czy ja tego chcę? Uczepiłam się myśli, że muszę być w 100% efektywna i zrobić danego dnia wszytko, co sobie założyłam . Ale czy faktycznie muszę? Kiedy to czytam, sama się zastanawiam, czy nie dopadł mnie syndrom perfekcjonizmu? Czy jeszcze nie jest dla mnie za późno ?
Czy jest dla mnie ratunek?
Bywały dni, że byłam na siebie wściekła, że nie udało mi zrealizować wszystkich zadań z mojej listy to do . Wieczorem nie byłam w stanie delektować się czasem wolnym. Moje samopoczucie nie było satysfakcjonujące dla nikogo – poczucie dyskomfortu, winy i ten wyraz twarzy…
Więc pytam – jak żyć? Przecież znam techniki dobrej organizacji, a mimo to obciążam się nadmiarem zobowiązań. Sama się wpędziłam w taki stan.
Nie mogę wiecznie tracić czasu, robiąc wszystko na raz.W efekcie zaczynam wiele zadań, ale niczego nie kończę.
Walczyłam ze sobą dzielnie, niczym Rocky Balboa i po wielu przegranych bitwach podniosłam się i wygrałam tę najważniejszą – o siebie. Ale zanim się to stało, zrozumiałam parę rzeczy:
Nerwy – często bywało tak, że odwlekałam realizację projektu, ponieważ dopadał mnie strach przed porażką
Skupianie się na wynikach – zbyt ambitne cele to kluczowy problem. Nauka gry na gitarze. W miesiąc będę komunikatywnie posługiwać sięjęzykiem hiszpańskim… Wiem. To strasznie destrukcyjne. Zbyt ambitne, a raczej nierealne cele do osiągnięcia w tak krótkim czasie.
Perfekcjonizm – wszytko musi być idealne. Najlepszy design, posprzątany dom… Czy nie prościej dać sobie spokój z nadmiernym udoskonalaniem i zaufać swojej intuicji i wiedzy?
Muszę – „muszę” znaczy „nie chcę”. Kiedy powtarzam sobie w duchu słowo: „muszę”. mój mózg wysyła komunikat obronny, który wywołuje u mnie bunt. Masz podobnie?
Jak to teraz wygląda?
Po pierwsze zrozumiałam, że nie można zrobić wszystkiego w krótkim czasie. Jestem tylko człowiekiem i moja energia jest ograniczona. Robiąc dużo rzeczy na raz nie będę dobra w niczym (uwierzcie mi, że tak jest). Nie nauczę się dobrze hiszpańskiego, nie będę dobrą mamą i dobra w pracy. Teraz skupiam swoją energię na rzeczach, które są dla mnie priorytetowe i przyniosą mi pozytywne efekty w krótkim czasie. Na pewno pomogła mi stara metoda – wpisywanie małych części zadań do kalendarza.
Na przykład: wiem, że nie przeczytam książki w dwa dni – w moim przypadku to niewykonalne – więc zmieniam na: przeczytam 100 stron w dwa dni. Taka mała zmiana, a sprawia, że mam „lżejszą” głowę.
Odpuściłam sobie i wiem, że w niektórych dziedzinach nie będę najlepsza ani nawet dobra. Na przykład w matematyce. Po pierwsze – nie interesuję się tym, po drugie – nie mam zdolności. Po co mam udawać i wysilać się, ucząc czegoś, co nie sprawia mi przyjemności? Wolę zasięgnąć opinii u osób, które są ekspertami w danej dziedzinie. I zachować energię na to, co naprawdę lubię robić.
Magda Baranowska
25 sierpnia 2014 @ 15:02
Perfekcjonizm jest najgorszy… Czasami niektórych rzeczy nie zaczynam, bo wiem, że jak już będę je robiła, to zajmą mi koszmarnie dużą ilość czasu, a i tak nie będę zadowolona z efektu 😉 Walczę z tym 😉
Jak ona to robi
26 sierpnia 2014 @ 09:33
Perfekcjonizm to mój wróg. Ale, z wrogiem trzeba się zaprzyjaźnić 😉
Flow Mum
25 sierpnia 2014 @ 12:20
dokładnie, najważniejsze to wyluzować, odpuścić. Mistrzem świata we wszystkim nie będę, jak moje dzieci zjedzą raz na jakiś czas naleśniki z nutellą na obiad- nie zachorują od tego, jak nie poodkurzam dzisiaj (zły przykład bo to jednak dzieci odkurzają :P) to zrobię to jutro… Czasami trzeba odpuścić, chociaż i mnie dopadają często myśli „muszę, dam radę, ogarnę to”… Najgorsze co można zrobić to samemu nakręcać się, że jak z czymś odpuścimy, nawet na chwilkę, to wszystko inne trafi szlag…
Jak ona to robi
26 sierpnia 2014 @ 09:32
Prawda. Dla mnie przełomowym momentem były moje urodziny i przeczytanie książki „Sztuka leniuchowania. O szczęściu nicnierobienia”
Flow Mum
26 sierpnia 2014 @ 09:47
ja bez książki wiem, że nicnierobienie uszczęśliwia haha 😛
Jak ona to robi
26 sierpnia 2014 @ 09:49
Szczęściara 😛
Ja wiedziałam, ale nie stosowałam 🙂