„Mali materialiści” – jak to możliwe aby uchronić przed tym swoje dzieci
„Mamo, kupisz mi samochód? Mamo, kupisz mi lizaka? Mamo, dasz mi 2 zł na samochód? Mamo, kup, kup!” Znacie to? To wieczne proszenie o każdą zabawkę i roszczenie sobie praw do wszystkiego, co znajduje się na półkach w sklepach. W końcu każda zabawka, nawet ta, którą już ma, jest zawsze atrakcyjniejsza od tej poprzedniej. W przedszkolu nie jest lepiej, na dworze też nie. Inne dziecko może mieć tę samą zabawkę, ale jeśli różni się ona choćby kolorem…
W sklepie ulegasz i kupujesz gazetkę z dodatkiem za 10 zł, ale mówisz, że już więcej dzisiaj nic nie dostanie. Taaaa! „Kochana mamo…” To dla Ciebie koniec, bo jak tu odpuścić, skoro przy kasie jest tyle kolorowych rzeczy: guma, lizaki? Mówisz, że nie kupisz, ale zaraz zaczynasz słyszeć arię operową pt. „Ja chcę”…
No ale ja chcę i koniec
I co? Ulegasz dziecku, bo przecież nic się nie stanie, jeśli dostanie lizaka i ciasteczko, w końcu to tylko 2 zł. Wychodzisz ze sklepu, a mały szkrab leci do automatu z samochodami. „Chcę, chcę!” Odpowiadasz, że nie masz pieniędzy. „Ale, mamo…”
Dziecko posyła nam wzrok à la kot ze Shreka i wywiera na nas presję. Czasami kupujemy mu coś dla świętego spokoju, bo akurat robi scenę w sklepie. Dostaje więc tego cholernego lizaka, żeby tylko nie robiło wstydu przy ludziach. Dla niego cel jest osiągnięty, a dla nas to problem.
Dziadkowie też dolewają oliwy do ognia. Mówisz, tłumaczysz im, że maluch nie potrzebuje kolejnej lalki czy samochodu, ale i tak kupują, „bo to dla wnusi”. W ten sposób rodzi się małe pokolenie materialistów, wiecznych posiadaczy rzeczy, tabletomaniaków, gadżeciarzy z zabawkami z bohaterami.
Im starsze dziecko, tym jest trudniej. Trudniej, ponieważ jest świadome. Zaczyna rozumieć reklamy w telewizji i widzieć, że rówieśnicy dostają jakieś prezenty. Skoro Wojtek ma, to dlaczego ono ma tego nie dostać?
Smutna wiadomość…
Każde dziecko czegoś chce, pragnie. Mniej lub więcej. Nawet gdybyś wychowywała dziecko minimalistycznie, tłumaczyła, uczyła je, to wcześniej czy później decydujący wpływ na dziecko będą mieć rówieśnicy, społeczeństwo i reklamy. I wydaje mi się, że nie za wiele da się z tym zrobić. Bo nie zmienimy całego świata ani podejścia innych do życia.
Nie chcę, żeby moje dzieci wychowywały się w nurcie posiadania. „Mam, więc jestem”, a raczej: „Mam, więc jestem kimś. Mam to, więc inni będą się ze mną liczyć”. To jest naprawdę trudne, choć na razie jest nieco łatwiej, jako że moje małe dziecko jeszcze słucha moich mądrości i jest wpatrzone we mnie jak w obrazek 😉 Jednak za jakiś czas to się zmieni i my jako rodzice przestaniemy mieć taki wpływ.
Rodzice też mają dużo na sumieniu
Dziecku rekompensujemy nasze własne dzieciństwo, które upływało w innych, często biedniejszych czasach. Pewnie to znacie: tata kupuje wymarzoną kolejkę lub sterowany samochód, a mama przebiera dziecko w różowe sukienki, których w naszych (przynajmniej moich) czasach nie było. Kupujemy maluchowi wszystko, czego zapragnie, i zapisujemy go na języki czy zajęcia sportowe, byleby miał lepszy start od naszego. Bo jak bez tego sobie poradzi?!
Górna granica posiadania nie istnieje. Zawsze można mieć więcej i więcej. Nie ma końca. I zawsze towarzyszy temu poczucie, że jesteśmy daleko od celu, bo Franek ma coś lepszego (np. dom, auto). Cały czas przesuwamy granicę, a to, co już mamy, nas nie zadowala. Mamy problem z wdzięcznością za to, co mamy.
Wypełniamy czas od rana do wieczora: praca, zajęcie dodatkowe. A w weekendy potrzebujemy oddechu – w końcu kto wytrzyma taki maraton? Jednak nie ma urlopu od rodzicielstwa… Więc kupujesz kolejną grę czy zabawkę. „Masz, pobaw się, mama chce mieć chwilę spokoju”.
Żadne dziecko nie rodzi się z manią posiadania iPhone’a. Ono oczekuje naprawdę niewiele. Cieszy się z takich rzeczy, jak: balon, bańki mydlane, kartony, z których można zrobić domek, wspólne harce.
„Mali materialiści” – jak to możliwe aby uchronić przed tym swoje dzieci? Co zrobić?
Uczyć je, mówić mu, że pieniądze raz są, a raz ich nie ma. Żeby wiedziało, że jeśli wyda je na jedną rzecz, to nie będzie miało na drugą.
Przykład z mojego domu. Mój prawie 3-letni Adik chciał wszystko, co zobaczył na sklepowych półkach: ciasteczko, soczek, zabawki… Każdą rzecz wrzucał mi do koszyka. Tłumaczyłam mu, że może wziąć tylko jedną, bo nie mam wystarczająco pieniędzy. Za pierwszym razem był zdziwiony, ale zaakceptował to i wybrał, że spośród wszystkich produktów chce ciastko. Byłam dumna z syna.
Za drugim razem nie było tak łatwo. Poskutkowało to histerią, ale nie odpuściłam. Skończyło się tak, że wyszliśmy ze sklepu.
Za trzecim razem – po długiej liście życzeń, co chce w sklepie – zapytałam, czego naprawdę pragnie i co jest dla niego ważne, bo mogę kupić mu tylko jedną rzecz. I wybrał soczek.
Tu chodzi o zasadę. Mogłabym mu kupić i ciastko, i soczek, ale niech wie, że nie wszystko można mieć. Że są jakieś granice. Teraz pracuję nad tym, że wizyta w sklepie nie zawsze musi kończyć się kupnem ciasteczka, ale to temat na inny post. Oczywiście mama i tata też muszą być w tym konsekwentni i nie dawać złych przykładów. Więc nie mówcie głośno przy dziecku, że chcecie kolejną parę butów 😉
Czas jest chyba najdroższą „zabawką”. Wygospodarowanie dla dzieci czasu na zabawę i rozmowę nie zawsze jest łatwe, ale warto poświęcić na to swoją energię. Przedmioty są tylko na chwilę, one jedynie kupują nasze sumienie, ale nie zastąpią dziecku relacji z rodzicami. Warto tłumaczyć dziecku świat; że nie trzeba mieć wiele, aby być szczęśliwym. Że czasami wystarczy pójść na rower, poczytać swoją ulubioną książkę, wyjść do lasu albo spotkać się z ludźmi, bo to te momenty są w życiu ważne.
Oszczędzanie – odkładanie pieniędzy na jakiś cel – uczy samokontroli
I najważniejsze: dawanie. Chcemy brać i czerpać korzyści, ale dawanie jest równie przyjemne co branie. To zapomniane, ale uczę dzieci odczuwania radości i dzielenia się. Jeśli popatrzeć na dziecko i wsłuchać się w nie, okaże się, że ma ono naturalną empatię. Podtrzymujmy to i nie psujmy tego.